wyrwawszy się z matni dnia powszedniego, jadę.
łbem pochylonym tuż nad kołem znaczę ślad w tym
dniu powszednim.ślad mej podróży, jak w galarecie
gęstej, niewidocznej dla oka, nożem znaczę.
nożem ostrym.
to nic że zaraz za moimi plecami wszystko to się
zasklepia.zarasta tym dniem powszednim.
lecz ja ,tę wyrwę wyrzynając łbem pochylonym,
w niej pozostaję.a więc poza tą powszedniością jestem
z tym łbem tam na dole. i wyszczerzam kły sam do siebie!
pOSTRO!